Allan Lindy Lindy itibaren Mymensingh
i love history written like this!
Definitely a beach read. Dealt with time travel, which I think is very hard to pull off, and I don't think the author succeeded. It certainly fits the mold of a typical mystery/romance. (Or as I imagine the mold to be, since, I admit, I don't read much of that genre!)
OPINIA Z 18 KWIETNIA 2010 Ubłagałem Mikołaja na ten prezent. Dostałem i przeczytałem. Nie mogłem przeczytać od deski do deski, ponieważ nie miałem okazji dokończyć wszystkich książek Fleminga - całość zawiera tyle spoilerów, że musiałem stworzyć listę haseł, które sobie doczytam. Ale po kolei. Leksykon zawiera 298 haseł, 22 eseje, masę rysunków i zdjęć (niestety kolory kończą się na okładce, cała reszta to bardzo ciemne zdjęcia). Wszystko w twardej oprawie i robi wrażenie bardzo pozytywne. Jak ujrzałem to na półce sklepowej, wiedziałem, że prędzej czy później będę to miał (i zacznę narzekać, gdy dostanę w swoje łapy). Same hasła składają się z opisu najważniejszych rzeczy i ciekawostek. Najciekawsze są oczywiście ciekawostki. Sam nigdy bym nie wiedział, że można być "Lazenbym czegoś", np. Clooney jest Lazenbym serii Batmanów, a Benedykt XVI - papiestwa. Takie ciekawostki są u mnie mile widziane. Jednak nie ma ich zbyt wiele, bym mógł rzeczywiście ze spokojem patrzeć na najważniejszy punkt zbioru, czyli hasła i ich opracowanie. Po setnej stronie zaczęły mnie irytować. Wszyscy wiedzą, że w Bondach (i książkach, i filmach) jest niesamowita schematyczność - romans z każdą kobietą pojawiającą się na ekranie dłużej niż recepcjonistka i ratowanie świata. W "Leksykonie" jest nam to przedstawiane za każdym razem słowami: "jak zwykle", "jakżeby inaczej", "który to już raz", "po raz kolejny"... I teraz podam przykłady wymyślonych tekstów, które sens zachowają ten sam co w rzeczywistości: "Solitaire zdradza dr. Kanangę i zaczyna romansować z (jakżeby inaczej?) Jamesem Bondem". Wersja katastroficzna: "007 nie dopuszcza (który to już raz?) do realizacji planu Blofelda". Ile razy można uzyć bardzo podobnych tekstów? Przypuśmy, że oceniamy wersję romansową na podstawie haseł z filmu "Żyj i pozwól umrzeć": - Żyj i pozwól umrzeć (powieść) - Żyj i pozwól umrzeć (film) - Jane Seymour - Solitaire - dr Kananga/ Mr. Big - Yaphet Kotto Wersja katastroficzna z Blofeldem: - Blofeld - Operacja Piorun (film i powieść) - Żyje się tylko dwa razy (film i powieść) - Pozdrowienia z Rosji (film) - W tajnej służbie jej królewskiej mości (film i powieść) - SPECTRE - Diamenty są wieczne (film) - Dr No (film) - Donald Pleasence - Telly Savalas - Charles Gray - Anthony Dawson - Nigdy nie mów nigdy więcej (film) I tak przez 25 filmów i 14 książek. Czyżby jakaś schematyczność? Oczywiście i ja przesadzam, ale na 300 haseł za często się pojawia taka sytuacja. Aż można omdleć od takiego słodkiego "humoru". Inna sprawa, autor ograniczył się do książek tylko tych wydanych na rynku polskim. I zdaję sobie sprawę, że ciężko jest załatwić innych autorów, ale ja sam mam całkiem niezłą kolekcję, więc można! Duży minus, jak leksykon to leksykon. Kolejny punkt to esesje. Czyli recenzje 22 filmów napisanych przez całkiem ciekawe osoby. Nie są to typowe recenzje, ale ocierają się czasem o taki banał, że głowa mała. "Operacja Piorun" i Hare Krishna? "Ośmiorniczka", a świat dorosłych i dzieci? Cholera, sami twórcy pewnie nie wiedzieli, jakie 'epompejowe' rzeczy stworzyli. Ktoś inny uważa, że Ursula Andress była stworzona na wzór Krystyny Skarbek (to była Vesper Lynd!). Pełno jest osób, które udają, że się znają. Choć niektóre rzeczywiście są ciekawe. Recenzje bardziej wybierane chyba na kontrowersyjność opisu filmu. Ostatni punkt. Rysunki i zdjęcia. Zawitali uwielbiani przez niektórych Śledziu i Adler. Przynajmniej tak napisane z tyłu na okładce. W rzeczywistości są to tylko dwa rysunki tych artystów. Zdjęcia czarnobiałe (przy Świętym i Gustavie Gravesie nie widać w ogóle twarzy). I po raz kolejny. Korekta. Jak można było coś takiego wypuścić na rynek? Pisząc tę recenzję co chwila wstaję od laptopa, robię przemyślenia, kasuję zdania. Nikt mi za to nie płaci, a próbuję zrobić to estetycznie. Leksykon jest napisany czasem bez przemyślenia. Jakby jednym tchem. Zdarzają sie niezrozumiałe zdania. Literówki i zmiana nazwisk (dwa razy napisane dr Katanga, a nie Kananga). Ale szczytem wszystkiego było użycie stwierdzenia 'bad guy'. Na trzy razy było źle napisane. Dokładny cytat: "Christopher Walken - naczelny bad gay Hollywood zagrał Maksa Zorina w "Zabójczym widoku (1985)"". Według stopki korekta obowiązywała tylko eseje filmowe, tam nie znalazłem szczególnych błędów. Miło, że nikt z wydawnictwa nie pofatygował się przeczytać tych wypocin i popoprawiać niektórych rzeczy. Podsumowując. Nie często zdarza mi się powiedzieć - "Zrobiłbym to lepiej". To najlepszy komentarz do całości. Za taką cenę spodziewałbym się czegoś lepszego. Dostałem tylko opracowane wycinki z kilku stron fanowskich w bardzo słabej jakości. Książka przeznaczona tylko dla osób, które znają Bonda na pamięć i nie boją się spoilerów. Dla reszty - droga książka dla kolekcjonerów. Jestem zadowolony z prezentu, ale czuję się nieco oszukany jakością książki. Nie jest zła, ale niesmak jakiś pozostał. Za taką cenę, za jaką jest sprzedawana - nie polecam! OPINIA Z 2 KWIETNIA 2011 Po zakończeniu swojej przygody z Flemingiem, zaliczyłem ostatnie hasła z leksykonu. I po roku muszę nadal trzymać się swojej pierwotnej opinii. Kiedyś czytałem biografię Björk, napisaną przez Lesława Halińskiego, w której podziękował autorom witryn sieciowych i twórcom Internetu, bez których napisanie książki nie byłoby możliwe. Aluzja chyba jasna? Tutaj nie ma takich podziękowań. Żeby napisać podobne tytuły nie trzeba nawet być już specjalistą. Wystarczy mieć dostęp do internetu, angielskiej wikipedii, kliku stron fanowskich i pobieżnie znać temat, oglądając filmy i czytając książki. Wygląda to niestety na fuszerkę, gdzie wybrane recenzje, z masą błędów (sam wybór świadczy o pobieżnej znajomości tematu), nie ratują tego męczącego dzieła. Niedawno wyszła książka "Wampir. Leksykon", która jest w identyczny sposób stworzona. Tą z Bondem zatrzymam na półce, bo zbieram każdą papierową "ciekawostkę", jaką zdoła mi się znaleźć, nie ważne, jaką będzie miała "kulturalną konsystencję" - Bond to Bond. Tej o wampirach nie kupię, nie tylko z tego powodu,że mnie temat nie interesuje, ale także z tego, że nie za wszystkie stworzone rzeczy należą się ludziom wynagrodzenia (ale nie namawiam do kradzieży!, wyłącznie do olania). Osoby, które zatopiły się w filmach i książkach o 007, myślę że nie mają czego tu szukać. To raczej książka dla nowych osób, które zamierzają poznać Jamesa Bonda. Z drugiej strony spoilery powodują to, że do książki już się nie zasiądzie "bez bagażu doświadczeń". A i same teksty pod hasłami nie próbują nawet przyciągać do zapoznania się z ("jakżeby inaczej") oryginałami Fleminga. W takim wypadku nie mogę tego nawet komukolwiek polecić, chyba tylko mnie samemu, by zapchać miejsce na półce. Trzeba się liczyć z tym, że przeczytana zostanie książka, przez kogoś kto też się interesuje Bondem, tak jak rzekomo autor próbuje nam to udowodnić. http://www.majinfox.blogspot.com/